Jeszcze niedawno pracowałam przy ulicy Kolejowej. Właściwie nawet nie 15 minut od centrum Warszawy, ale w środku miasta, tuż obok placu Zawiszy. W okolicy z modnymi klubami, blisko do tramwaju, autobusu i kolejki miejskiej, tyle że... w miejscu, o którym chyba wszyscy zapomnieli. Zimą albo w mokry dzień dotarcie na miejsce graniczyło z cudem. Gumowce? Hm, owszem, ale żeby nie upaprać się po szyję w błocie, lepiej było jechać samochodem, najlepiej terenowym ;) Od taksówkarza dowiedziałam się, że niektórzy kierowcy odmawiają jeżdżenia tam, bo grozi to zniszczeniem podwozia.
Pewien deweloper reklamował swoje apartamenty, używając argumentu, że znajdują się one w okolicy Fabryki Trzciny. No fakt, zjeżdża się tam co jakiś czas grupa celebrytów i innych bardzo ważnych osób po to by, odłuchawszy bardzo ambitnego koncertu, tudzież wypiwszy kilka bardzo drogich drinków, nie oglądnąwszy się za siebie, udać się do swoich bardzo pięknych mieszkań w okolicy, gdzie ważne jest nie tylko ważne sąsiedztwo. Bo co tu dużo mówić, reszta, poza zamkniętym na okolicę bardzo drogim klubem, nie jest za fajna.
Refleksja o takich miejscach przyszła do mnie, kiedy spacerowałam po rejonach znajdujących się może nawet mniej niż 15 minut od centrum, a 10 minut wolnym spacerkiem od mojego domu. Cóż z tego, że tak blisko?