piątek, 26 czerwca 2009

Praga wymaga

piątek, 26 czerwca 2009 0

Rysunek mojej siostry Marty. O Pradze, co wymaga.

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Z serii "Drzwi"

poniedziałek, 22 czerwca 2009 0


Nie da się ukryć - jestem fanką drzwi. Z wszelkich wyjazdów przywożę całą masę ich zdjęć. Tutaj drzwi sfocone przy Czynszowej i taki, hm... zabawny dość napis zdesperowanych lokatorów przy wejściu do klatki. Drodzy zdenerwowani prażanie, prosimy, nie kopcie...

Słowa ginące

Krótki post, mała refleksja. Wracałam do domu tramwajem, przy Ząbkowskiej pewna starsza pani zaczepiła mnie, czy przy następnym przystanku będzie już DOM TOWAROWY. Ktoś jeszcze używa tego określenia, zamiast galerii, fortu, centrum?

niedziela, 21 czerwca 2009

Miejscowy koloryt

niedziela, 21 czerwca 2009 0









Pisałam już o czerwieniach, a teraz pora na wszystkie pozostałe kolory. Bo Praga jest dzielnicą niezwykle kolorową. Patrząc na zdjęcie z fioletami i błękitami, pomyślałam, że mogliby na ławeczce obok zasiąść starsi panowie z Buena Vista i zagrać jakąś kubańską melodię. Takie przynajmniej kolory dominują na pocztówkach z Kuby.
Zupełnie też rozczulają mnie kolorowe balkoniki w starej kamienicy przy Strzeleckiej. Jakby na przekór temu, że osypuje się tynk, że stan tego budynku woła o pomstę do nieba są zielenie, róże i żółcie. Pięknie!
Ta kamienica ma też bardzo fajną blaszaną wieżyczkę. :)
Szalony malarz przeszedł tędy kiedyś i pomalował odrapane ściany wszystkimi kolorami tęczy. Wygląda to malowniczo, szczególnie latem. Przynajmniej wtedy.

środa, 17 czerwca 2009

Z Krainy Dzieciństwa

środa, 17 czerwca 2009 0

















































Pierwszy czerwca już dawno za nami, ale bloguję od niedawna, więc nie miałam okazji zamieścić tutaj takiego małego tekściku, który powstał jakiś rok temu. Byłam wówczas w Londynie i jak opętana szukałam co dziwniejszych muzeów. I znalazłam kilka zasługujących na uwagę. O jednym napisałam (zdjęcia też będą :). Właśnie tak:
„Jak właściwie się tutaj znalazłaś?” „Szukam dziwnych muzeów w Londynie” – odparłam. Jak sądzę – również dziwnych osób, prawda?” – odpowiedziała starsza pani, mrugając do mnie porozumiewawczo. Miała oczy jak główki szpilki, niezwykle grube okulary, w torbie zaczętą ręczną robótkę i jak powiedziała – do Muzeum Dzieciństwa przychodzi codziennie. Cóż, taka babcia powinna być zdecydowanie zatrudniona jako etatowy pracownik w miejscu, w którym wszystko przypominać ma ten najbardziej kolorowy i zadziwiający czas w naszym życiu.
Aby dostać się do Muzeum Dzieciństwa, najlepiej skorzystać z metra. Czerwona linia, stacja Bethnal Green. Stąd już tylko pięciominutowa ucieczka przed deszczową londyńską pogodą do miejsca, gdzie obudzą się wspomnienia chyba każdego zwiedzającego.
Historia muzeum sięga XIX wieku. Zostało ono oficjalnie otwarte pod nazwą Bethnal Green Museum przez księcia Walii w 1872 roku jako część Victoria & Albert Museum. Po pierwszej wojnie światowej padły propozycja, żeby muzeum było miejscem dla dzieci. Z dotychczasowej kolekcji wybrano te przedmioty, które wiązały się z dzieciństwem, organizując niewielką ekspozycję. Dopiero jednak w roku 1974 wczesny dyrektor muzeum podjął decyzję, że muzeum będzie zajmować się tylko tematyką dzieciństwa. W związku z tym część kolekcji V&A Museum – dziecięce ubrania, książki, mebelki – przeniesiono do budynku przy Bethnal Green i Muzeum Dzieciństwa rozpoczęło oficjalną działalność.
Ekspozycja to raczej złe słowo, kiedy mowa o tym właśnie muzeum, bo jest to miejsce żywe, gdzie ciągle coś się dzieje, bardzo interaktywne. Obok szklanych gablot z wiktoriańskimi wózkami i lalkami stoją piaskownice, w których bawią się dzieci, roześmiana grupa maluchów układa budowle z klocków i lepi pracowicie plastelinowe ludziki, a w kąciku dla niemowlaków przy dźwiękach kołysanki mama bawi się ze swoim maleństwem.
Pierwsze piętro jest poświęcone na wystawy stałe. Zaczynamy od zadziwiających maszyn, które zapoczątkowały historię animacji. Mamy tu poruszane korbką zoetropy i praksinoskopy. Proste fascynujące wynalazki. Zawsze przystaję zadziwiona ruchomymi obrazkami ożywianymi jedynie za pomocą korbki. Dalej kolekcja wyścigowych samochodów, wspaniały tor samochodowy i zabawkowa kolejka, które pozostają w sferze nie tylko dziecięcych marzeń. W gablotach ogromna kolekcja lalek – od drewnianych, ubranych w wiktoriańskie bogate stroje, przez te z woskowymi buziami, po najbardziej współczesne – takie jak Sindy czy słynna Barbie. Najbardziej zadziwiającym moim zdaniem lalkowym wynalazkiem w kolekcji MoCh jest lalka „trzy w jednym” wyprodukowana w 1916 roku przez Doll Pottery Company w Anglii. Do szmacianego tułowia pasują trzy główki: białej dziewczynki, czarnego i białego chłopca. Tak samo jest z nóżkami i rączkami. Mamy więc zabawkę, której można zmieniać nie tylko płeć, ale i rasę. Czyżby edukacyjna zabawka antyrasistowska? Wśród setek eksponatów zauważam nagle coś bardzo znajomego – ach, to grający na mandolinie nakręcany miś radzieckiej produkcji. Też takiego miałam! Kiedy pokazywałam zdjęcia moim znajomym, właściwie każdy wykrzykiwał w pewnym momencie, że coś takiego miał właśnie jako dziecko. Na tym między innymi polega magia – to muzeum bardzo multi-kulti, przywołuje sentymenty odwiedzających z niemal każdego zakątka świata i jest miejscem, gdzie spotykają się wszystkie pokolenia.
Tuż przy schodach do kosmicznego świata na drugim piętrze zaprasza mnie wielki i kolorowy robot Robbie – robot-ikona wielu kinowych i telewizyjnych produkcji science fiction. Robbie należy do świata, który oddzielony był od Polski żelazną kurtyną w czasach mojego dzieciństwa, nie pamiętam go w ogóle. Prezentuje się jednak znakomicie i trochę przypomina nasze lokalne dziecięce roboty i kosmiczne „odpowiedniki” – Lampę z „5-10-15”, a może nawet nieco przesympatyczne ludziki Sigma i Pi. Jestem Robbiemu bardzo wdzięczna za to, że dzięki niemu poznałam pewną przesympatyczną starszą panią, która do muzeum przychodziła na początku ze swoimi wnuczkami, a dziś jest tam codziennie sama. Jej ulubioną częścią muzeum były gigantyczne szachy rodem z „Alicji w Krainie Czarów”, w które mogły grać dzieci. Niestety, nie mogłam ich już zobaczyć. Starsza pani – tak niespodziewanie jak pojawiła się obok mnie, tak też zniknęła, być może po drugiej stronie lustra...
Trafiłam akurat na czasową wystawę „Space Age”, więc udaję się na piętro pełne kosmicznych zabawek. Na ścianie plakaty z „Barbarelli” i „E.T.”. Dookoła roboty, rakiety, latające talerze. Pomiędzy kosmicznymi sprzętami stoi piaskownica, w której bawiąc się dzieciaki, a ich mamy mają czas na spotkanie przy kawie. Na zewnątrz oczywiście... pada, więc taka piaskownica w środku to naprawdę genialny pomysł.
Pozostało mi już tylko odpalić migającą diodami rakietę (tak, tak, jest to możliwe) i oddalić się z powrotem z Planety Dziecięcych Marzeń do deszczowego świata dorosłych.

Na zdjęciach są: żyrandol zrobiony przez dzieci z kuchennych sprzętów. Po ujrzeniu owego artefaktu zapragnęłam natentychmiast mieć taki w domu; miś, bo kto takiego nie miał? Sama słodycz i nostalgia; no i taki mały cytacik, taka ciekawostka.

wtorek, 16 czerwca 2009

Koneserki

wtorek, 16 czerwca 2009 0




Fabryka Konesera to jedno za najpiękniejszych miejsc na warszawskiej Pradze. Czerwona cegła, ach, zawsze mnie zachwyca. Jeśli chodzi o wspomnienia osobiste, to... hm, był 6 września 2008, ślub brałam :) i mieliśmy iść na spacer poślubny na koncert George'a Clintona. Mam nadzieję, że ktoś ze stojących wówczas w stukilometrowej kolejce zajrzy tutaj i opowie mi, jak było ;) Dostaliśmy z powodu poślizgu po drodze najostatniejsze miejsce i nic nawet zza murów nie było słychać. W związku z powyższym zdjęcia legendy nie będzie. Ale za to Koneser, prawie zupełnie opustoszały, odwiedzam od zeszłego lata regularnie raz w tygodniu. Są tam bowiem stali miszkańcy pamiętający niejeden koncert (i nie wiem, czy to miło wspominają, mrrrau). A mianowicie koty! Trzeci post i jeszcze niczego o nich nie było, skandal! Mieszkają sobie cichutko na tyłach i są przez nas dokarmiane. Jeśli przechodzisz tamtędy, warszawski spacerowiczu, zostaw puszkę czegoś dobrego, miau! A oto jeden z nich na zdjęciu.
No i żeby nie było tak zupełnie tylko o zwierzętach, zamieszczam też kilka zdjęć najwspanialszych koneserowych czerwieni. Dla koneserów oczywiście. Rdza też się ładnie komponuje.
I kotka, takiego ze ściany, też zamieszczam. Też tam mieszka.

niedziela, 14 czerwca 2009

Napisano

niedziela, 14 czerwca 2009 0

Na trasie do Gdańska jest podobno strzałka do chyba bardzo upiornego miejsca, które się nazywa Hurtownia Mąk. Kto wie, jakie tam męki ludziom się serwuje, brrr. I to hurtowo!
Jeśli chodzi o Warszawę, to mój bzik na wyszukiwanie absurdalnych napisów zaczął się na Mokotowie, od wystawy sklepu, gdzie napisano: "Tu sprzedajemy papierosy, które szkodzą zdrowiu" (Drogie Ministerstwo Zdrowia, tak jest taniej i przyjemniej na kartce napisać na sklepie, a nie drukować na kolorowe płuca palacza na paczce). Na Pradze też trochę takich napisów jest. Ostatnio zauważyłam zakład fryzjerski "Strzyżenie tylko głowy" oraz inny zakład fryzjerki, w którym emeryci i renciści dostają zniżki,a poza tym miód się sprzedaje z własnej pasieki, o czym informuje taki plakat na pół szyby (od razu przypomina mi się misiowe: Co pan, panie, tu jest kiosk Ruchu, ja tu mięso mam!).
No i na koniec czas na zdjęcie. To też z ostatniego miesiąca, ale ładne bardzo moim zdaniem. Miejsce: Ząbkowska.

piątek, 12 czerwca 2009

Mieszkam tutaj

piątek, 12 czerwca 2009 3


Nie jestem z Warszawy, ale mieszkam tutaj od lat 11, przez większość czasu na Pradze. Lubię ten prawy brzeg, bo tu jest taniej, wolniej, inaczej. Trochę boli to jednak, że w mieście bardziej liczy się wybudowanie stadionu drużyny piłkarskiej niż odrestaurowanie miejscowych kamienic. Żal naprawdę. Tym bardziej że na Pradze dzieje się bardzo dużo fajnych rzeczy. To nie tylko knajpy przy Ząbkowskiej i zagłębie klubowe przy 11 Listopada. Właściwie codziennie widzę coraz więcej fascynujących miejsc.
W długi weekend bożociałowy warszawka opuściła miasto. Na Pradze pusto. Zostały do nakarmienia koty w Koneserze. Przy okazji zrobiliśmy sobie spacer przez Nieporęcką, żeby zobaczyć tę już słynną kamienicę :) (polecam: www.nieporecka.pl przykład na naprawdę fajną inicjatywę i zdjęcie chyba najpiękniejszego
widoku na Koneser). No i oczywiście szklany szyb windowy! Atrakcja stworzona chyba głównie dla miejscowych dzieciaków, które nas obstąpiły: „Proszę pani, a czy może pani z nami pojechać windą? Bo my się boimy same. Wiemy, że trzeba wcisnąć 5, a potem 0". No to pojechałam, w podróż na piąte, potem czwarte, a potem drugie i na parter. Gdyby ktoś tamtędy przechodził, warto się przejechać :)



 
◄Design by Pocket, BlogBulk Blogger Templates. Distributed by Deluxe Templates