Mi się zdarzyło akurat z Mokotowa, więc już objaśniam. Udaję się na przystanek autobusu jadącego bezpośrednio na prawą stronę przez most Świętokrzyski. Pada śnieg, dużo śniegu. Na ulicahc już chlapa. Czekam 30 minut, nie jest to rekord, gdyż pani obok mnie czeka 45. W końcu nadjeżdża. Wsiadam razem z setką innych osób. Ledwo. Tłuczemy się tak razem, pozostając w niezwykłej bliskości, przez 15 minut aż do przystanku PKP Powiśle. I mamy niespodziankę. Drzwi dopychane przez stu pasażerów psują się. Autobus nie jedzie. Jeśli ktoś udaje się w okolice Dworca Wschodniego, może złapać tutaj jakiś pociąg. Niestety, nie kursują punktualnie, bo zima już drugi raz w tym roku zaskoczyła drogowców.
Ja się nie udaję, więc wybieram opcję B i udaję się w stronę mostu Poniatowskiego do tramwaju. Decyduję się wsiąść w jeden z grupowo przyjeżdżających 25. Niestety, tramwajem docelowym jest dla mnie 22. Wysiadam na przystanku Kijowska. Przyjeżdża 6 tramwajów 26 plus kilka innych, 22 brak. Telefon już nastawiam na numer, pod którym odwołam wizytę u dentysty. Czekam 30 min. Ciągle pada, mokry szalik, buty, torba. Osiągam powoli stan przedzawałowy. Wszystko. Nie jest dobrze. Ale oto jest upragnione 22! Teraz wolno, wolniutko jedzie do przystanku. Brnie, biedactwo, przez zaspy po zamarzniętych torach. Wypadam w szale na docelowym przystanku. Nie ma chodnika, jest zaspa. Wpadam spóźniona, ale udaje się.
W przyszłym roku rozważam kupno sani. Liczę też na rozwój badań nad teleportacją.
Biret-Ingá, 21
2 miesiące temu
0 komentarze:
Prześlij komentarz