300 metrów prosto i w lewo. To instrukcja, która wisi na kartce przy Dworcu Stadion. Minęłam więc sto stoisk ze skarpetkami, legginsami, rajstopami po 5 zł, w promocji 3 pary po 10 zł i jeszcze dresy, i futra po 300 zł. Jakiś pan uporczywie mówi mi "Dzień dobry", a że krążę tam i z powrotem słyszę to ze cztery razy.
Wszystkie języki świata. Afryka i Azja. Kawałek ginącego świata, bo już za chwilę będzie tutaj Stadion Narodowy.
No i trafiłam do raju. Niewiele rzeczy jest u mnie w stanie wzbudzić takie emocje jak nieznane produkty spożywcze. :) No więc 300 metrów prosto, za zakrętem mieści się raj spożywczy. Niewielki wietnamski sklepik, w którym jedną ze sprzedawczyń jest Wietnamka świetnie mówiąca po polsku. Mam oczywiście sto pytań do: "A co to jest? A to? A tamto?". Ryż jaśminowy w 5-kilogramowych opakowaniach": 28 zł, pół kilo kiełków sojowych: 3 zł. Pełno puszek z nic mi niemówiącymi nazwami. Na ladzie wielki owoc chlebowca, obok galangal, świeżutkie pok choi, świetne tofu na wagę. Oszalałam na punkcie tego miejsca i polecam. Będę tutaj na pewno co tydzień.Tylko muszę posprawdzać, co można przyrządzić z tych wszystkich wspaniałości.
Trafiłam tutaj dzięki P., pół-Indonezyjce, która przyniosła mi słoiczek genialnego sosu z orzeszków ziemnych i poleciła zaopatrzyć się w tym sklepiku z fasolkę wężową. Na co ja odparłam, że miejsca nie znam. No i padło pytanie" "To co ty w ogóle jesz?". I rzeczywiście, zaczynam nową erę żywieniową pod znakiem sklepiku wietnamskiego przy Stadionie. Niechaj żyje nam.
Zdjęcie z lata zeszłego roku z Buddą wyglądającym zza bramy wietnamskiego centrum przy Zamoyskiego, to zaraz obok.
Biret-Ingá, 21
2 miesiące temu
0 komentarze:
Prześlij komentarz